Nowa Zelandia. Kraj normalnie cud, miód, malina. Ciepło,
słonko świeci, ciepła woda, zero śniegu czy deszczu. O tak właśnie. O to mi
chodzi. Z tego kraju pochodzę. Nie mogłam się urodzić w lepszym miejscu na
ziemi. Ale wszystką pękło, jak mydlana bańka. Tata dostał awans co wiązało się
z przeprowadzką na inną część globu. Do Londynu. Do zimnego, deszczowego,
ponurego miasta. Tak właśnie tam. Gdzie jest ciągle wilgotno i słońca w ogóle
nie widać. Gdy dowiedziałam się o przeprowadzce stałam się z zwykłej nastolatki
w diabła wcielonego. Ale to trwało na szczęście tylko tydzień. Taki objaw
buntu. Bo przecież kto by chciał opuścić, przyjaciół, rodzinę, swoje ulubione
zakątki, chłopaka i część rodziny, tylko po to by przeprowadzić się do miasta
którego nie zna, w którym każdy jest mu obcy. Ja na pewno nie. Ale nie
spodziewałam się jednego. Nie spodziewałam się spotkać prawdziwej miłości, myślałam
że chłopak w Nowej Zelandii był tym jedynym. Nie spodziewałam się prawdziwej
przyjaźni, przecież każdą wolną chwilę spędzałam z tamtymi przyjaciółkami. Nie
spodziewałam się powrotu do odległej przeszłości której nienawidziłam, po
stracie przyjaciela. Nie spodziewałam się ze moje życie obróci się o sto
osiemdziesiąt stopni, ze stanie na głowie.
Tak więc to jest prolog do nowego opowiadanie, rozdziały zacznę dodawać po zakończeniu Mentalist.
3majcie się.